Zdarzyło mi się ostatnio w rozmowie (bezpośredniej) z obcą osobą powiedzieć: "Mój syna ma autyzm" i nie mieć ochoty płakać. A jeszcze całkiem niedawno w takiej sytuacji nieodmiennie czułam szczypanie w nosie i miałam łzy w kącikach oczu. Oczywiście jeszcze wcześniej, rok temu albo i później, nie byłam w stanie takiego zdania powiedzieć normalnie, nierozpłakawszy się.
Czyżbym zaczynała godzić się z tym faktem. Może za jakiś czas będę w stanie myśleć i mówić o autyźmie Jędrka, jak kiedyś o alergii Piotrka, czyli jak o pewnej niedogodności, z którą jednakże da się żyć. Normalnie żyć. Ee, chyba to mrzonki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz