Strasznie dawno tu nie pisałam. Prawie już zapomniałam jak to robić.
Trudny to rok.
Od ubiegłego roku szkolnego Jędrek ma nową panią terapeutkę w Ośrodku, panią Anitę. Dobrze nam się dogaduje. I co ważne, pani Anita ma jakiś pomysł na Jędrka. Ale koronawirus miesza. Najpierw wiosną zamknął nam środek na ponad 2 miesiące. Bardzo trudny to był czas dla mnie, totalna zmiana w pracy, zdalne nauczanie. Jędrek został pozostawiony sam sobie, ale wydawało się, że wszystko dobrze znosi, był grzeczny, cierpliwy i bezproblemowy. Za to w lipcu, już po powrocie do szkoły się zaczęło. Najpierw autoagresja (bicie się po głowie), potem bardzo nasilone kompulsje i agresja. W sierpniu umęczyłam się z nim strasznie na turnusie w Polanicy Zdroju bo miał ataki złości i agresji, Jednak najgorsze nastąpiło po powrocie. I w szkole i w domu. Megakompulsje - cały dom mi tak przemeblowywał, że trudno było z tym żyć (np. w łazience nie mogły wisieć ręczniki, leżeć mydło, wkładał nam mokre ubrania do szaf itp itd). Gdy się nie zgadzamy mamy mega-awantury, gdy się zgadzamy ... też nie jest dobrze, bo się rozkręca i wymyśla kolejne głupoty. We wrześniu włączyliśmy leki, ale widać dawka byłą za mała bo kompletnie nic to nie zmieniło. Dlatego od 3 dni ma zwiększoną dawkę (Rispolept i Chlorprothixen). Widać, że działają bo jest otumaniony i potulny. Bardzo dużo śpi. Wcześniej mnie wykańczał swoimi kompulsjami i awanturami, teraz się zamartwiam, czy to nie za duża dawka i czy mu te leki krzywdy nie zrobią.
W dodatku w tym tygodniu jest na zdalnym nauczaniu. U mnie w pracy ciągłe zmiany związane z sytuacją epidemiologiczną.
Zorientować się w tym wszystkim ciężko. Chyba jestem na skraju załamania nerwowego. Cieszę się bardzo, że nasi rządzący tak bardzo troszczą się o życie poczęte, w myśl zasady "Cierpcie a będziecie święci". Tylko, że ja ... w dupie mam świętość.