Generalnie z Ośrodka dochodzą do mnie prawie same dobre wieści. Zazwyczaj Jędrek jest grzeczny i pogodny. Czasami zdarza się gorszy dzień, ale na szczęście takie dni są rzadkie. Wygląda na to, że Jędrkowi jest po prostu dobrze w Ośrodku. Ostatnio pan Łukasz (Jędrka główny terapeuta) stwierdził, że wygląda na to, że Jędrek powoli dopuszcza go do swojego świata. Nie tylko akceptuje jego obecność, ale się jej domaga. A gdy pan Łukasz czegoś od niego wymaga, to już nie kończy się to "zbrojnym powstaniem", jak było na początku. Teraz jeśli nawet Jędrek odmawia współpracy, to raczej uciekając w psocenie.
W domu też jest fajny. Raz mi się ostatnio zdarzyło, że zrobił do mnie groźną- złą minę (usiłował wymusić rano smakołyki). Jedną minę. Żadnego drapania, rzucania się z pazurami itd, jak było rok temu. Inne dziecko (co nie znaczy, że zawsze jest grzeczniutki). I przecież ta poprawa to nie skutek tego, że teraz postępujemy z nim inaczej, jak rok temu. Może ciut jesteśmy uważniejsi, może odrobinę lepiej go wyczuwamy-rozumiemy. Może. Głównie to jednak zasługa zmiany szkoły. Teraz jest w miejscu, które lubi i które go nie stresuje. Jak dobrze, że takie miejsce jest i że do niego trafiliśmy. Teraz wiem, że to dobre miejsce dla Jędrka. I nie jest to żadna przechowalnia, jak kiedyś ktoś w rozmowie ze mną określił tą szkołę specjalną dla autystów. Może mój Jędrek nigdy nie będzie miał tam edukacji na wysokim poziomie, ale za to chodzi na wycieczki, jeździ rowerem i jest mu tam dobrze :) Jędrek uwielbia jeździć tandemem z panem Łukaszem, domaga się tego i dobrze im idzie współpraca. Bardzo mnie to cieszy.
A poza szkołą? Wczoraj byliśmy we trójkę w kościele na mszy. Rzadko chodzimy, zwłaszcza na takie zwykłe msze dla wszystkich. Jędrek z początku w ogóle nie chciał wejść do kościoła, zapierał się. Ale Piotrek go wciągnął;) I było dobrze. W moim przekonaniu, bo co tam sobie inni myśleli, gdy w pewnym momencie Jędrek podskakiwał i pohukiwał, to wolę nie myśleć. Usiłowałam się tym nie stresować. Zastanawia mnie tylko, czy w Białymstoku nie ma żadnych specjalnych mszy dla niepełnosprawnych, oprócz tych w kaplicy Sióstr Misjonarek na Stołecznej w 2 i 4 niedzielę miesiąca. Może są? Wolałabym chodzić na takie, byłoby mniej stresująco.
A dziś byliśmy we 3 na basenie. Piotrek wspaniale zajmował się Jędrkiem, i w szatni i na basenie. Super się bawili, a ja sobie pływałam. Taki Piotrek to skarb:)
A ja, mimo tych wszystkich dobrych wieści, które doceniam, nie jestem w najlepszej formie. Jak to w życiu. Raz górka, raz dołek. Czasem trudno powiedzieć, czemu.
piątek, 31 maja 2013
środa, 29 maja 2013
Pierwsza spowiedź.
Dziś Jędrek był u pierwszej spowiedzi. Wyglądało to tak, że wszystkie dzieci (w naszej grupie komunijnej jest ich 16) były w kaplicy, a w salce przy kaplicy spowiadał nasze dzieciaki ksiądz Paweł. Jędruś wszedł z wyciętym papierowym czarnym serduszkiem, a wyszedł z białym. Co się działo podczas spowiedzi, nie wiem, bo to tajemnica:) Przypuszczam, że ksiądz coś do Jędrka mówił, a Jędrek raczej nic;) Potem, gdy z powrotem weszliśmy do kaplicy, wszyscy bili Jędrkowi brawo (jak każdemu dziecku wracającemu z białym sercem). I wiecie co, Jędrkowi się to chyba podobało. Wydaje mi się, że był zadowolony. A ja poczułam ... wzruszenie.
Podczas całej spowiedzi i próby, która trwała z godzinę, Jędruś był bardzo grzeczny. Ciutkę się wygłupiał, ale w sumie był naprawdę ok. Oby w niedzielę było tak dobrze.
Podczas całej spowiedzi i próby, która trwała z godzinę, Jędruś był bardzo grzeczny. Ciutkę się wygłupiał, ale w sumie był naprawdę ok. Oby w niedzielę było tak dobrze.
poniedziałek, 20 maja 2013
W tandemie.
Dziś Jędrek przyniósł w zeszycie taki wpis z Ośrodka, że ... bajka. Po prostu bajka. Zacytuję w całości; mam nadzieję, że nasz terapeuta nie miałby nic przeciwko.
To był fantastyczny dzień. Jędrek był w super humorze. Grzecznie współpracował , szukał kontaktu z terapeutami. Zarówno pan Kamil {SI}, jak i pani Małgosia {logopeda} chwalili Jędrka po zajęciach. Jędrek fantastycznie zareagował na jazdę w tandemie {to była premiera!). Myślałem, że będzie problem, ale nic z tego.
No i mamy pomysł na prezent komunijny dla Jędrka. Będzie rower. Tandem, czy 3 kołowy?
To był fantastyczny dzień. Jędrek był w super humorze. Grzecznie współpracował , szukał kontaktu z terapeutami. Zarówno pan Kamil {SI}, jak i pani Małgosia {logopeda} chwalili Jędrka po zajęciach. Jędrek fantastycznie zareagował na jazdę w tandemie {to była premiera!). Myślałem, że będzie problem, ale nic z tego.
No i mamy pomysł na prezent komunijny dla Jędrka. Będzie rower. Tandem, czy 3 kołowy?
niedziela, 19 maja 2013
Zaakceptować autyzm.
Pod moją notatką o szkole na Poleskiej Magda K. napisała, moim zdaniem, bardzo mądry i ciekawy komentarz. Pozwolę go sobie przytoczyć:
"Myślę, że poruszasz bardzo ważny temat – akceptacji autyzmu i tego co definiuje sukces dziecka z autyzmem? Czy miarą sukcesu jest absolutne zlikwidowanie wszystkich cech autystycznych? Co to znaczy, że dzieci „są gotowe do podjęcia/kontynuowania obowiązku szkolnego?” Czy osiągnięcie „normy” gwarantuje skuteczną edukację? Jeśli tak, to zasadniczo zakładamy, że dzieci, które jednak na zawsze pozostaną ze swoimi cechami autystycznymi nie będą w stanie się uczyć a to jest przecież nieprawda… Mamy wielu autystów, którzy na zawsze będą autystami ale wiele potrafią i mają fajne życie… Oczywiście, że „fajność” dla każdego oznacza coś innego. ALE! Autyści mogą się uczyć i rozwijać nowe umiejętności…Przestańmy tylko, ciągle ich zmieniać na siłę i zaakceptujmy ich „inność”. I wcale nie chcę przez to powiedzieć, żeby im odpuścić. Nie o to chodzi. Temple Grandin mówi, że autystów trzeba nauczyć pracy. I że nie wolno odpuszczać…tyle tylko, że zrozumieć trzeba, że uczyć się i pracować mogą również osoby, które od czasu do czasu muszą „zatrzepotać” rękoma czy pokręcić łyżeczką…że jeśli pojawia się trudne zachowanie to jest to być może brak umiejętności za których rozwijanie odpowiedzialni są nauczyciele a absolutnie nie wynika to z błędów wychowawczych rodziców… "
Akceptacja autyzmu to bardzo niemodne aktualnie sformułowanie. Teraz się autyzm pokonuje, rozwiązuje, wychodzi z niego, ale nie akceptuje. Bo akceptacja byłaby poddaniem się? Czyli wychodzi się z założenia, że autyzm jest zły i trzeba tego człowieka przerobić na nasze kopyto. Ja też długo trwałam w takim przekonaniu, nawet nie do końca świadomie. Niby akceptowałam Jędrka takim, jaki jest. Ale tylko niby. Bo cały czas go ostro terapeutyzowałam z myślą, że może zaskoczy, że w pewnym momencie pęknie szybka i będzie jak my. Dostaje czasem maile od życzliwych znajomych z jakimiś rewelacjami typu, jak to jakieś dziecko wyszło z autyzmu. I wydaje mi się, że oni myślą, jak ja kiedyś. Nie poddawaj się, szukaj, może stanie się cud. Może się i stanie, ale czy koniecznie musi być taki, jak my go sobie wyobrażamy? Czy cud oznacza bycie neurotypowym? Wydaje mi się, że większość autystów (może wszyscy) pozostają jednak do końca życia autystami, jak dobrze by nie funkcjonowali. Kiedyś obraziłam się niemal na naszą pierwszą terapeutkę z KTA bo śmiała mi na wstępie powiedzieć, że z autyzmu się nie da wyleczyć. Nie byłam gotowa na taką prawdę. Wolałam kurczowo trzymać się zdania wyczytanego u Pisuli, że zdarzają się przypadki wyjścia z autyzmu. Hmm, tylko co to tak naprawdę znaczy. Co jest miarą tego sukcesu? Każdy może mieć inną miarę. Dla jednego będzie to to, że z dzieckiem da się dogadać, dla drugiego, że jest samodzielny, a trzeci chce by ten autysta nie różnił się wielce od neurotypowych, by jego inność była niemal niezauważalna. Ta ostatnia wersja wydaje mi się mało prawdopodobna, choć wiem, że wielu rodziców się jej trzyma. I niestety wielu terapeutów ich podtrzymuje w takim przekonaniu, w takich marzeniach-mrzonkach. Nie mają śmiałości, odwagi, czy wiedzy, by uświadomić rodziców, że autyzm ich dziecka oznacza pewną inność, którą trzeba zaakceptować, robić co można by pomóc dziecku czuć się dobrze w naszym świecie, ale nie próbować przerabiać go na siłę na tak zwaną normalność.
Wielu terapeutów ma przekonanie, że nie można autystom pozwalać na pewne ich dziwactwa, że trzeba ich uczyć-zmuszać do normalnych zachowań. W moim przekonaniu to jest nierozumienie natury autyzmu. Bo jeśli moje dziecko nie potrafi bawić się inaczej, jak nosząc przedmioty i manipulując nimi w rękach, a terapeuta mi mówi, że to są autostymulacje, na które nie powinnam mu pozwalać, tzn., że nie rozumie, że moje dziecko to robi, bo tego potrzebuje, bo to zaspakaja jakąś jego potrzebę. I same zabranianie mu nic dobrego nie wniesie. Owszem, gdybym wiedziała jaką potrzebę zaspakaja w ten sposób moje dziecko i potrafiła w zamian zaproponować mu coś fajnego, co by zaspakajało tą potrzebę, to mogłoby się udać. Ale jak ja mu w zamian nie zaproponuję nic, albo coś co dla niego nie nie jest atrakcyjne, to psu na buty taka rada o niepozwalaniu.
Wiele terapii i terapeutów mówi o potrzebie jak najwcześniejszej i jak najintensywniejszej terapii, ale jakoś mniej ich zwraca uwagę na to, że ta terapia powinna być właściwa dla danego dziecka. Prawie każdy uważa, ze jego terapia, metoda jest właściwa dla każdego dziecka. Rzadko kto uważnie obserwuje dziecko i zastanawia się co byłoby dla niego najwłaściwsze. A więc nie dopasowujemy metody do dziecka, tylko dziecko do metody. I rzadko kto przyznaje się do pomyłki. No, najwyżej jak dziecko już jest duże, wtedy go większość już nie chce bo nie rokuje. Wiadomo z małym jest łatwiej, jak z dużym nierokującym. Mam pewien żal do reprezentantów różnych metod, którzy je promują ukazując tylko sukcesy. Pokazują różne cudowne przypadki, te wzorcowe niemal, ale już nie podają jak jest zazwyczaj, albo jak bywa. Być może wynika to z tego, że chcą zachęcać, a nie zniechęcać rodziców. Ale w ten sposób nie pokazują prawdy, tylko umacniają fałszywe widzenie i oczekiwania rodziców. Niestety myślę, że dużą rolę gra tu też czynnik ekonomiczny. Bo terapia dzieci niepełnosprawnych to olbrzymi biznes i jeśli ktoś z terapeutów się za te słowa na mnie obrazi, tzn. że jest hipokrytą albo idealistą. Moim zdaniem to smutne, że kolejne metody traktowane są jak biznes, jak produkt do sprzedania, a nie jak coś co ma przede wszystkim pomagać. Bo skoro coś ma pomagać, to nie trzeba tego sztucznie reklamować, nie trzeba bać się krytyki. Wszystko ma swoje dobre i złe strony, a mówienie tylko o tych pozytywnych jest zakłamywaniem prawdy i oszukaństwem.
Wydaje mi się, że terapeuci kładą za duży nacisk na intensywną terapię (oczywiście ich metodą), a za mało na komfort życia autysty i jego rodziny. Tym się mało kto zajmuje bo za terapeutyzowanie dziecka każdy niemal rodzic chce płacić, a za pomoc w tym, by rodzinie żyło się lepiej i spokojniej - jeszcze nie. Może na późniejszym etapie, gdy rodzic zrozumie, że jego siły są ograniczone i czasem najbardziej pożądaną rzeczą, formą pomocy dla autysty byłoby sprawienie, by rodzina spokojniej lepiej funkcjonowała. Terapeuci wywierają wpływ na rodziców, by się angażowali w terapię, ale zupełnie nie patrzą na ich siły i możliwości. A myślę, że autyście jak każdemu dziecku, najbardziej potrzebny jest spokój i miłość, a nie zestresowany przemęczony rodzic.
Nie, ja nie chcę powiedzieć, że terapia dzieci autystycznych nie ma sensu. Ja tylko myślę, że czasem nie tylko rodzicom, ale i terapeutom brak zdrowego rozsądku bo nie widzą świata poza swoimi zadaniami, jakby uwierzyli, że to, że dziecko rozwiąże kolejne zadanie (powiedzmy, posegreguje klocki) miało zmienić na lepsze jego życie. No ale uczyć tak, by nasza nauka nie była nauką dla niej samej, ale przekładała się na życie, to jest problem i ból chyba prawie wszystkich nauczycieli, ze mną włącznie. Z tym, że ja nie uważam, że jak mi dziecko dobrze zrobi zadanie na zaimki dopełnienia bliższego i dalszego, to to mu pozwoli odnieść życiowy sukces;)
Mój wniosek jest taki. Wierzmy w cud akceptacji. Wtedy nie będziemy musieli się napinać i robić czegoś na ścisku, bez realnego patrzenia na rzeczywistość (tak funkcjonowałam przez prawie 5 pierwszych lat). Wtedy znajdzie się miejsce na spojrzenie na nasze dziecko pod kątem jego możliwości i potrzeb a nie przez pryzmat naszych mrzonek. I tego życzyłabym wszystkim. I rodzicom i terapeutom. Rodzicom, by potrafili patrzeć na swoje dziecko nie przez pryzmat swoich ambicji, lęków i mrzonek, a terapeutom by patrzyli na dziecko nie przez pryzmat tylko tego, czego się nauczyli i co umieją robić, ale przez pryzmat, czy to oby działa i czy dane dziecko właśnie tego potrzebuje.
"Myślę, że poruszasz bardzo ważny temat – akceptacji autyzmu i tego co definiuje sukces dziecka z autyzmem? Czy miarą sukcesu jest absolutne zlikwidowanie wszystkich cech autystycznych? Co to znaczy, że dzieci „są gotowe do podjęcia/kontynuowania obowiązku szkolnego?” Czy osiągnięcie „normy” gwarantuje skuteczną edukację? Jeśli tak, to zasadniczo zakładamy, że dzieci, które jednak na zawsze pozostaną ze swoimi cechami autystycznymi nie będą w stanie się uczyć a to jest przecież nieprawda… Mamy wielu autystów, którzy na zawsze będą autystami ale wiele potrafią i mają fajne życie… Oczywiście, że „fajność” dla każdego oznacza coś innego. ALE! Autyści mogą się uczyć i rozwijać nowe umiejętności…Przestańmy tylko, ciągle ich zmieniać na siłę i zaakceptujmy ich „inność”. I wcale nie chcę przez to powiedzieć, żeby im odpuścić. Nie o to chodzi. Temple Grandin mówi, że autystów trzeba nauczyć pracy. I że nie wolno odpuszczać…tyle tylko, że zrozumieć trzeba, że uczyć się i pracować mogą również osoby, które od czasu do czasu muszą „zatrzepotać” rękoma czy pokręcić łyżeczką…że jeśli pojawia się trudne zachowanie to jest to być może brak umiejętności za których rozwijanie odpowiedzialni są nauczyciele a absolutnie nie wynika to z błędów wychowawczych rodziców… "
Akceptacja autyzmu to bardzo niemodne aktualnie sformułowanie. Teraz się autyzm pokonuje, rozwiązuje, wychodzi z niego, ale nie akceptuje. Bo akceptacja byłaby poddaniem się? Czyli wychodzi się z założenia, że autyzm jest zły i trzeba tego człowieka przerobić na nasze kopyto. Ja też długo trwałam w takim przekonaniu, nawet nie do końca świadomie. Niby akceptowałam Jędrka takim, jaki jest. Ale tylko niby. Bo cały czas go ostro terapeutyzowałam z myślą, że może zaskoczy, że w pewnym momencie pęknie szybka i będzie jak my. Dostaje czasem maile od życzliwych znajomych z jakimiś rewelacjami typu, jak to jakieś dziecko wyszło z autyzmu. I wydaje mi się, że oni myślą, jak ja kiedyś. Nie poddawaj się, szukaj, może stanie się cud. Może się i stanie, ale czy koniecznie musi być taki, jak my go sobie wyobrażamy? Czy cud oznacza bycie neurotypowym? Wydaje mi się, że większość autystów (może wszyscy) pozostają jednak do końca życia autystami, jak dobrze by nie funkcjonowali. Kiedyś obraziłam się niemal na naszą pierwszą terapeutkę z KTA bo śmiała mi na wstępie powiedzieć, że z autyzmu się nie da wyleczyć. Nie byłam gotowa na taką prawdę. Wolałam kurczowo trzymać się zdania wyczytanego u Pisuli, że zdarzają się przypadki wyjścia z autyzmu. Hmm, tylko co to tak naprawdę znaczy. Co jest miarą tego sukcesu? Każdy może mieć inną miarę. Dla jednego będzie to to, że z dzieckiem da się dogadać, dla drugiego, że jest samodzielny, a trzeci chce by ten autysta nie różnił się wielce od neurotypowych, by jego inność była niemal niezauważalna. Ta ostatnia wersja wydaje mi się mało prawdopodobna, choć wiem, że wielu rodziców się jej trzyma. I niestety wielu terapeutów ich podtrzymuje w takim przekonaniu, w takich marzeniach-mrzonkach. Nie mają śmiałości, odwagi, czy wiedzy, by uświadomić rodziców, że autyzm ich dziecka oznacza pewną inność, którą trzeba zaakceptować, robić co można by pomóc dziecku czuć się dobrze w naszym świecie, ale nie próbować przerabiać go na siłę na tak zwaną normalność.
Wielu terapeutów ma przekonanie, że nie można autystom pozwalać na pewne ich dziwactwa, że trzeba ich uczyć-zmuszać do normalnych zachowań. W moim przekonaniu to jest nierozumienie natury autyzmu. Bo jeśli moje dziecko nie potrafi bawić się inaczej, jak nosząc przedmioty i manipulując nimi w rękach, a terapeuta mi mówi, że to są autostymulacje, na które nie powinnam mu pozwalać, tzn., że nie rozumie, że moje dziecko to robi, bo tego potrzebuje, bo to zaspakaja jakąś jego potrzebę. I same zabranianie mu nic dobrego nie wniesie. Owszem, gdybym wiedziała jaką potrzebę zaspakaja w ten sposób moje dziecko i potrafiła w zamian zaproponować mu coś fajnego, co by zaspakajało tą potrzebę, to mogłoby się udać. Ale jak ja mu w zamian nie zaproponuję nic, albo coś co dla niego nie nie jest atrakcyjne, to psu na buty taka rada o niepozwalaniu.
Wiele terapii i terapeutów mówi o potrzebie jak najwcześniejszej i jak najintensywniejszej terapii, ale jakoś mniej ich zwraca uwagę na to, że ta terapia powinna być właściwa dla danego dziecka. Prawie każdy uważa, ze jego terapia, metoda jest właściwa dla każdego dziecka. Rzadko kto uważnie obserwuje dziecko i zastanawia się co byłoby dla niego najwłaściwsze. A więc nie dopasowujemy metody do dziecka, tylko dziecko do metody. I rzadko kto przyznaje się do pomyłki. No, najwyżej jak dziecko już jest duże, wtedy go większość już nie chce bo nie rokuje. Wiadomo z małym jest łatwiej, jak z dużym nierokującym. Mam pewien żal do reprezentantów różnych metod, którzy je promują ukazując tylko sukcesy. Pokazują różne cudowne przypadki, te wzorcowe niemal, ale już nie podają jak jest zazwyczaj, albo jak bywa. Być może wynika to z tego, że chcą zachęcać, a nie zniechęcać rodziców. Ale w ten sposób nie pokazują prawdy, tylko umacniają fałszywe widzenie i oczekiwania rodziców. Niestety myślę, że dużą rolę gra tu też czynnik ekonomiczny. Bo terapia dzieci niepełnosprawnych to olbrzymi biznes i jeśli ktoś z terapeutów się za te słowa na mnie obrazi, tzn. że jest hipokrytą albo idealistą. Moim zdaniem to smutne, że kolejne metody traktowane są jak biznes, jak produkt do sprzedania, a nie jak coś co ma przede wszystkim pomagać. Bo skoro coś ma pomagać, to nie trzeba tego sztucznie reklamować, nie trzeba bać się krytyki. Wszystko ma swoje dobre i złe strony, a mówienie tylko o tych pozytywnych jest zakłamywaniem prawdy i oszukaństwem.
Wydaje mi się, że terapeuci kładą za duży nacisk na intensywną terapię (oczywiście ich metodą), a za mało na komfort życia autysty i jego rodziny. Tym się mało kto zajmuje bo za terapeutyzowanie dziecka każdy niemal rodzic chce płacić, a za pomoc w tym, by rodzinie żyło się lepiej i spokojniej - jeszcze nie. Może na późniejszym etapie, gdy rodzic zrozumie, że jego siły są ograniczone i czasem najbardziej pożądaną rzeczą, formą pomocy dla autysty byłoby sprawienie, by rodzina spokojniej lepiej funkcjonowała. Terapeuci wywierają wpływ na rodziców, by się angażowali w terapię, ale zupełnie nie patrzą na ich siły i możliwości. A myślę, że autyście jak każdemu dziecku, najbardziej potrzebny jest spokój i miłość, a nie zestresowany przemęczony rodzic.
Nie, ja nie chcę powiedzieć, że terapia dzieci autystycznych nie ma sensu. Ja tylko myślę, że czasem nie tylko rodzicom, ale i terapeutom brak zdrowego rozsądku bo nie widzą świata poza swoimi zadaniami, jakby uwierzyli, że to, że dziecko rozwiąże kolejne zadanie (powiedzmy, posegreguje klocki) miało zmienić na lepsze jego życie. No ale uczyć tak, by nasza nauka nie była nauką dla niej samej, ale przekładała się na życie, to jest problem i ból chyba prawie wszystkich nauczycieli, ze mną włącznie. Z tym, że ja nie uważam, że jak mi dziecko dobrze zrobi zadanie na zaimki dopełnienia bliższego i dalszego, to to mu pozwoli odnieść życiowy sukces;)
Mój wniosek jest taki. Wierzmy w cud akceptacji. Wtedy nie będziemy musieli się napinać i robić czegoś na ścisku, bez realnego patrzenia na rzeczywistość (tak funkcjonowałam przez prawie 5 pierwszych lat). Wtedy znajdzie się miejsce na spojrzenie na nasze dziecko pod kątem jego możliwości i potrzeb a nie przez pryzmat naszych mrzonek. I tego życzyłabym wszystkim. I rodzicom i terapeutom. Rodzicom, by potrafili patrzeć na swoje dziecko nie przez pryzmat swoich ambicji, lęków i mrzonek, a terapeutom by patrzyli na dziecko nie przez pryzmat tylko tego, czego się nauczyli i co umieją robić, ale przez pryzmat, czy to oby działa i czy dane dziecko właśnie tego potrzebuje.
W sumie dobrze.
Jędrul miał w tym tygodniu humor zmienny, czyli bywały dobre, spokojne, radosne dni. I takie mukająco płaczliwo złoszczące się. Dlaczego - zagadka.
Na zajęciach było dobrze. Na basenie pięknie pływał i wyprawiał harce podwodne. Ostatnio wymyślił specyficzny sposób nurkowania. Pupa w dół, nogi do góry. Albo wczoraj widziałam, jak zrobił pod wodą fikołka. Andrzej się śmieje, że kiedyś stworzenia wyszły z wody na ląd, a u Jędrka jest proces odwrotny. Woda to rzeczywiście jego żywioł. Dla pocieszenia dla tych, których dzieci nie są przeszczęśliwe na basenie - z Jędrkiem też tak od razu nie było. Na początku nie pozwalał do siebie podejść, dotknąć się na basenie. Takim go zapamiętała pani Halina. Ja też pamiętam nasze początki na basenie w Zambrowie. Inaczej sobie to wyobrażaliśmy, a było rzeczywiście tak, że Jędrek na małym basenie podskakiwał sobie i nie pozwalał nawet nam do siebie podejść. Teraz też nie jest tak, że się nas na basenie słucha, wykonuje jakieś polecenia. Ale chętnie się bawi. O ile ktoś jest dobrym pływakiem i nurkiem i jest w stanie za nim nadążyć. Niestety to nie mój poziom umiejętności.
Na dogoterapii w tym tygodniu też było fajnie. Jędrek sam z siebie dążył do kontaktu z psem, małą Tolą. Nasza terapeutka stwierdziła, że dopiero teraz, na siódmych zajęciach, Jędrek zauważył, że Tola to pies. W ubiegłych latach Zosia pracowała z Jędrkiem ze swoimi dużymi psami Sonią i Weną i chyba Jędrek do tej pory nie traktował Toli jako pełnoprawnego psa, którego można poprowadzić na smyczy, pokarmić itd. A może potrzebował czasu, żeby się oswoić? Miał też w tym tygodniu Jędrek kontakt z innym psem, dużym psem jednego z klientów Andrzeja. Pies ten Jędrka obwąchał, polizał, na co Jędrek zaczął zwiewać przed nim, kryć się za Andrzeja. Pies za Jędrkiem i tak ganiali sobie dookoła. Jędrkowi to się bardzo podobało, bo lubi uciekać. Gdy pies przestawał, Jędrek go zaczepiał. Tak se myślę, że może taki pies to byłaby dobra sprawa w domu, byłby niezmordowany do zabaw z Jędrkiem. A i na resztę by pewnie miał dobry wpływ. Tylko, czy my dostatecznie kochamy psy i bylibyśmy dla niego dobra rodziną?
Na koniach też było dobrze w tym tygodniu. Jędrek jeździł wolno i szybko i oczywiście to drugie podobało mi się bardziej. A jaka była histeria na pierwszych jazdach koniem 4 lata temu.
Na zajęciach grupowych z rodzicami też było dobrze. Jędrek malował farbami palcem i za każdym razem leciał do zlewu umyć ręce, ale potem wracał i malował dalej. W ogóle ładnie współpracował, choć nie wszystko robił według zaleceń, np. na masaż miał swoją koncepcję. Wolał sam się masować gładką szmatką po brzuszku.
W tym tygodniu w Ośrodku Jędrek, tak jak i w domu, humor miał zmienny. Za to w tamtym było super. Nawet któregoś dnia Jędrek pozwolił swemu terapeucie usiąść na kocu, na którym się bawi w wolnym czasie i na który do tej pory pan Łukasz nie miał wstępu. Tym razem Jędrek pozwolił mu nie tylko usiąść i się z nim pobawić, ale nawet przyszedł po niego z powrotem, gdy pan Łukasz się oddalił. Czyli zaprosił go na swoje terytorium. No no! :)
PS. Noce ostatnio lepsze. Jędrek, co prawda często z przerwą na włączenie mu bajek, ale śpi do 6 a nawet 7.
Na zajęciach było dobrze. Na basenie pięknie pływał i wyprawiał harce podwodne. Ostatnio wymyślił specyficzny sposób nurkowania. Pupa w dół, nogi do góry. Albo wczoraj widziałam, jak zrobił pod wodą fikołka. Andrzej się śmieje, że kiedyś stworzenia wyszły z wody na ląd, a u Jędrka jest proces odwrotny. Woda to rzeczywiście jego żywioł. Dla pocieszenia dla tych, których dzieci nie są przeszczęśliwe na basenie - z Jędrkiem też tak od razu nie było. Na początku nie pozwalał do siebie podejść, dotknąć się na basenie. Takim go zapamiętała pani Halina. Ja też pamiętam nasze początki na basenie w Zambrowie. Inaczej sobie to wyobrażaliśmy, a było rzeczywiście tak, że Jędrek na małym basenie podskakiwał sobie i nie pozwalał nawet nam do siebie podejść. Teraz też nie jest tak, że się nas na basenie słucha, wykonuje jakieś polecenia. Ale chętnie się bawi. O ile ktoś jest dobrym pływakiem i nurkiem i jest w stanie za nim nadążyć. Niestety to nie mój poziom umiejętności.
Na dogoterapii w tym tygodniu też było fajnie. Jędrek sam z siebie dążył do kontaktu z psem, małą Tolą. Nasza terapeutka stwierdziła, że dopiero teraz, na siódmych zajęciach, Jędrek zauważył, że Tola to pies. W ubiegłych latach Zosia pracowała z Jędrkiem ze swoimi dużymi psami Sonią i Weną i chyba Jędrek do tej pory nie traktował Toli jako pełnoprawnego psa, którego można poprowadzić na smyczy, pokarmić itd. A może potrzebował czasu, żeby się oswoić? Miał też w tym tygodniu Jędrek kontakt z innym psem, dużym psem jednego z klientów Andrzeja. Pies ten Jędrka obwąchał, polizał, na co Jędrek zaczął zwiewać przed nim, kryć się za Andrzeja. Pies za Jędrkiem i tak ganiali sobie dookoła. Jędrkowi to się bardzo podobało, bo lubi uciekać. Gdy pies przestawał, Jędrek go zaczepiał. Tak se myślę, że może taki pies to byłaby dobra sprawa w domu, byłby niezmordowany do zabaw z Jędrkiem. A i na resztę by pewnie miał dobry wpływ. Tylko, czy my dostatecznie kochamy psy i bylibyśmy dla niego dobra rodziną?
Na koniach też było dobrze w tym tygodniu. Jędrek jeździł wolno i szybko i oczywiście to drugie podobało mi się bardziej. A jaka była histeria na pierwszych jazdach koniem 4 lata temu.
Na zajęciach grupowych z rodzicami też było dobrze. Jędrek malował farbami palcem i za każdym razem leciał do zlewu umyć ręce, ale potem wracał i malował dalej. W ogóle ładnie współpracował, choć nie wszystko robił według zaleceń, np. na masaż miał swoją koncepcję. Wolał sam się masować gładką szmatką po brzuszku.
W tym tygodniu w Ośrodku Jędrek, tak jak i w domu, humor miał zmienny. Za to w tamtym było super. Nawet któregoś dnia Jędrek pozwolił swemu terapeucie usiąść na kocu, na którym się bawi w wolnym czasie i na który do tej pory pan Łukasz nie miał wstępu. Tym razem Jędrek pozwolił mu nie tylko usiąść i się z nim pobawić, ale nawet przyszedł po niego z powrotem, gdy pan Łukasz się oddalił. Czyli zaprosił go na swoje terytorium. No no! :)
PS. Noce ostatnio lepsze. Jędrek, co prawda często z przerwą na włączenie mu bajek, ale śpi do 6 a nawet 7.
środa, 15 maja 2013
Powiedziane w złą godzinę?
Zastanawiam się, czy koleżanka nie ma racji. Że jak tylko wypowiesz, że jest dobrze, to się zaraz popsuje. Przedwczoraj napisałam, jaki to Jędrek jest fajniutki grzeczniutki. A wczoraj od samego rana było źle. Mukająco-płaczliwie-złoszcząco się. Co byśmy jednak za dobrze nie mieli i o autyzmie nie zapomnieli. I tak przez cały dzień. Co się na chwilę uspokoił albo nawet ucieszył (np. na basenie, w sklepie), to potem podły humor wracał. I nijak nie był w stanie przekazać nam, co mu dolega. I tu jest ból. Chcesz pomóc, nie masz zielonego pojęcia jak.
Ale cieszę się, że spał dobrze.
Ale cieszę się, że spał dobrze.
poniedziałek, 13 maja 2013
Ale jestem dumna z synka mego grzecznego.
Wczoraj była I Komunia mojego chrześniaka. Jędrula był super grzeczny cały dzień. Gdy się stroiliśmy chyba już czuł powagę chwili. Potem był bardzo grzeczny na mszy (przed kościołem co prawda, ale w środku był za duży tłok, więc chłopcy zostali pod kościołem), a potem na pokomunijnej imprezie. Pięknie tam jadł, był cierpliwy i grzeczny przez cały czas. Mimo, że tłum był na imprezie (wielka wspaniała rodzinka:) Fakt, było pięknie i ciepło, więc większość czasu spędziliśmy na podwórku. Cudnie było.
W ogóle ostatnio Jędruś jest bardzo grzeczny.
W ogóle ostatnio Jędruś jest bardzo grzeczny.
środa, 8 maja 2013
Seksulaność dziecka niepełnosprawnego.
Niby jeszcze nas ten problem wielce nie dotyczy, ale może lepiej wcześniej jak później zainteresować się tematem?
18-19 maja będzie w Białymstoku pani dr Izabela Fornalik, pedagog specjalny, edukator seksualny, wykładowca uczelni wyższej, trener szkoleń dotyczących seksualności osób niepełnosprawnych intelektualnie. Będzie prowadziła szkolenia zamknięta dla nauczycieli w niektórych Ośrodkach. Istnieje możliwość zorganizowania szkolenia-konsultacji z nią. Jeśli ktoś z Was jest zainteresowany, odezwijcie się. Grupą byłoby taniej.
Zainteresowana jest mama dziewczynki i chłopca, więc szukamy zainteresowanych rodziców dzieci obu płci.
18-19 maja będzie w Białymstoku pani dr Izabela Fornalik, pedagog specjalny, edukator seksualny, wykładowca uczelni wyższej, trener szkoleń dotyczących seksualności osób niepełnosprawnych intelektualnie. Będzie prowadziła szkolenia zamknięta dla nauczycieli w niektórych Ośrodkach. Istnieje możliwość zorganizowania szkolenia-konsultacji z nią. Jeśli ktoś z Was jest zainteresowany, odezwijcie się. Grupą byłoby taniej.
Zainteresowana jest mama dziewczynki i chłopca, więc szukamy zainteresowanych rodziców dzieci obu płci.
niedziela, 5 maja 2013
Szkoła na Poleskiej
Rok temu miałam fazę rozliczeń i podsumowań. Rozstałam się z Metodą Krakowską. Wielu uznało mnie za niewdzięczną czarną owcę. Ja po świeżej lekturze tego, co napisałam rok temu uważam, że zrobiłam to delikatnie i rzeczowo. Nie, nie uważam, bym była niewdzięczna. Przemilczałam wiele trudnych spraw, które przeżyliśmy w związku z metodą, turnusami itd. I dalej nie zamierzam o tym pisać. To, co uznałam za ważne, napisałam. Jak komuś da to do myślenia, to ok, jak nie, jego problem. Nie jest i nie było moim celem opluwanie kogoś. Decyzja o wypowiedzeniu się głośno na ten temat trochę mnie nerwów kosztowała.
Nie starczyło już sił na podsumowanie doświadczeń związanych ze szkołą na Poleskiej. Napisałam nawet list do Dyrekcji, ale nie znalazłam w sobie siły, by go wysłać. Może powinnam była. Może. Bo w tym roku dowiedziałam się, że rodzice kolejnego niemówiącego autystycznego dziecka byli zachęcani do pójścia do tej placówki. Inne z kolei dziecko zostało stamtąd zabrane po 4 latach. Może więc warto mówić głośno o swoich doświadczeniach, by uchronić kogoś innego przed podobnymi. Ciężko jest publicznie mówić źle o kimś. Nie lubię tego bo jakbym się nie starała być rzeczowa, to tak czy siak wychodzę na awanturnicę i niewdzięcznicę. A naprawdę nie chodzi mi o bezsensowne opluwanie kogoś i robienie komuś złej reklamy a o to by ktoś miał większą świadomość tego, co wybiera.
Szkoła na Poleskiej ze swoimi maksymalnie 4 osobowymi klasami da autystów (w naszym przypadku była to nawet tylko 3 osobowa klasa) zupełnie się nie sprawdziła. Mimo niewątpliwych dobrych chęci Dyrekcji i nauczycieli, przeżyliśmy horror. Nasze dziecko i my. Nauczyciele sobie z nim nie radzili a Jędrek stał się bardzo agresywny. Przeżyliśmy horror organizacyjny (mąż spędził dobre kilka miesięcy na korytarzu przed klasą) i emocjonalny. Bo przekaz jaki dostawaliśmy ze szkoły nie był typu "my sobie nie radzimy, nie potrafimy", tylko "Jędrek jest zły i agresywny". Na moje stwierdzenie, że pani sobie z Jędrkiem nie radzi i trzeba szukać pomocy specjalistów (których im nawet zorganizowaliśmy) usłyszałam oburzone słowa Pani: "Ja sobie nie radzę? Ja sobie doskonale radzę. Jak on jest grzeczny. Ale jak jest agresywny, to pani wybaczy, nie jestem specjalistką od trudnych zachowań". Usłyszałam słowa od innej pani, że: "Ja znam dzieci autystyczne. One nie są agresywne. A Jędrka agresja, to przecież nie jest moja wina ani szkoły. Państwo wybaczcie, ale może popełniacie jakieś błędy wychowawcze i powinniście się udać do dobrego psychologa". O tym, że Jędrek "przeszkadzał w lekcjach", "był agresywny bez powodu" i różnych takich drobiazgach może już i nie warto wspominać. My byliśmy bardzo długo grzeczni i pokorni... Dopiero pod koniec kwietnia odważyłam się tupnąć nogą. i powiedzieć dość siedzenia na korytarzu. I dwa ostatnie miesiące to był najlepszy czas względnego spokoju. Wtedy Jędrek był na indywidualnych zajęciach z panią Izą, która przyjmowała go takim, jaki jest. Ale indywidualne nauczanie, parę godzin w tygodniu, to marne rozwiązanie na dłuższą metę.
Także z własnego doświadczenia i obserwacji kilku innych osób, widzę, że te klasy autystyczne w tej szkole sprawdzają się, ale dla autystów mówiących, lepiej funkcjonujących. Dzieci niemówiące, niekomunikujące się, tam się nie odnajdują. I albo jest z nimi problem od początku, albo je rodzic zabiera po 4 latach bo w starszych klasach panie nie potrafią z nim pracować.
Naprawdę przy całej mojej sympatii do ludzi pracujących w tej szkole (bo są pełni dobrych chęci) - muszą się jeszcze dużo nauczyć, żeby to funkcjonowało jak trzeba. A pierwszą rzeczą jaką bym proponowała, to zmiana postawy i myślenia. Gdy coś jest nie tak, może by zamiast zwalać winę na dziecko i rodzica, warto by rozważyć, czy oby moja-nasza oferta jest odpowiednia dla tego dziecka i w związku z tym, albo takich dzieci nie przyjmujemy, albo staramy się coś zmienić w naszym postępowaniu-nauczaniu tych dzieci.
My przeżyliśmy horror. I dochodziliśmy do siebie dobre parę miesięcy. Przenieśliśmy Jędrka do Ośrodka KTA i na początku też nie było łatwo. Bo Jędrek wyuczył się już pewnych zachowań, reagowania agresją itd. Na szczęście tu nikt nas nie wzywał na rozmowy typu: "Wasze dziecko jest agresywne, zróbcie coś z tym". Oni mieli plan, wizję, co z tym robić. I udało się. Po paru miesiącach Jędrek bardzo się wyciszył, uspokoił. W tej chwili zachowania trudne się zdarzają (a nie są nagminne kilka razy dziennie, jak było rok temu). Zachowań agresywnych praktycznie już nie ma albo sporadycznie. To już inne dziecko. Nauczyliśmy się z nim postępować? Stworzyliśmy mu takie warunki, by mógł żyć w miarę bezstresowo a nie w ciągłej frustracji? Nie wiem, zobaczymy, co będzie dalej. W tej chwili jestem zadowolona. Uważam, że przeniesienie Jędrka do Ośrodka było naprawdę dobrą decyzją.
A doświadczenie ze szkołą na Poleską? Było arcytrudne, aczkolwiek może też potrzebne, byśmy zrozumieli jak funkcjonuje nasze dziecko, czego mu trzeba i przestali próbować dopasowywać go na siłę do normy. Dla nas to była ciężka lekcja, z której wyciągnęliśmy wnioski. Niemniej może fajniej by było, jakbyśmy nie musieli przeżywać czegoś takiego na własnej skórze, a specjaliści, terapeuci, fachowcy w szkołach i poradniach byliby bardziej świadomi, gdzie dane dziecko może się odnaleźć. Zwalam winę na innych? Ale czemu to ja matka mam wiedzieć, gdzie jest miejsce mojego dziecka podczas gdy specjaliści nie wiedzą.
Nie starczyło już sił na podsumowanie doświadczeń związanych ze szkołą na Poleskiej. Napisałam nawet list do Dyrekcji, ale nie znalazłam w sobie siły, by go wysłać. Może powinnam była. Może. Bo w tym roku dowiedziałam się, że rodzice kolejnego niemówiącego autystycznego dziecka byli zachęcani do pójścia do tej placówki. Inne z kolei dziecko zostało stamtąd zabrane po 4 latach. Może więc warto mówić głośno o swoich doświadczeniach, by uchronić kogoś innego przed podobnymi. Ciężko jest publicznie mówić źle o kimś. Nie lubię tego bo jakbym się nie starała być rzeczowa, to tak czy siak wychodzę na awanturnicę i niewdzięcznicę. A naprawdę nie chodzi mi o bezsensowne opluwanie kogoś i robienie komuś złej reklamy a o to by ktoś miał większą świadomość tego, co wybiera.
Szkoła na Poleskiej ze swoimi maksymalnie 4 osobowymi klasami da autystów (w naszym przypadku była to nawet tylko 3 osobowa klasa) zupełnie się nie sprawdziła. Mimo niewątpliwych dobrych chęci Dyrekcji i nauczycieli, przeżyliśmy horror. Nasze dziecko i my. Nauczyciele sobie z nim nie radzili a Jędrek stał się bardzo agresywny. Przeżyliśmy horror organizacyjny (mąż spędził dobre kilka miesięcy na korytarzu przed klasą) i emocjonalny. Bo przekaz jaki dostawaliśmy ze szkoły nie był typu "my sobie nie radzimy, nie potrafimy", tylko "Jędrek jest zły i agresywny". Na moje stwierdzenie, że pani sobie z Jędrkiem nie radzi i trzeba szukać pomocy specjalistów (których im nawet zorganizowaliśmy) usłyszałam oburzone słowa Pani: "Ja sobie nie radzę? Ja sobie doskonale radzę. Jak on jest grzeczny. Ale jak jest agresywny, to pani wybaczy, nie jestem specjalistką od trudnych zachowań". Usłyszałam słowa od innej pani, że: "Ja znam dzieci autystyczne. One nie są agresywne. A Jędrka agresja, to przecież nie jest moja wina ani szkoły. Państwo wybaczcie, ale może popełniacie jakieś błędy wychowawcze i powinniście się udać do dobrego psychologa". O tym, że Jędrek "przeszkadzał w lekcjach", "był agresywny bez powodu" i różnych takich drobiazgach może już i nie warto wspominać. My byliśmy bardzo długo grzeczni i pokorni... Dopiero pod koniec kwietnia odważyłam się tupnąć nogą. i powiedzieć dość siedzenia na korytarzu. I dwa ostatnie miesiące to był najlepszy czas względnego spokoju. Wtedy Jędrek był na indywidualnych zajęciach z panią Izą, która przyjmowała go takim, jaki jest. Ale indywidualne nauczanie, parę godzin w tygodniu, to marne rozwiązanie na dłuższą metę.
Także z własnego doświadczenia i obserwacji kilku innych osób, widzę, że te klasy autystyczne w tej szkole sprawdzają się, ale dla autystów mówiących, lepiej funkcjonujących. Dzieci niemówiące, niekomunikujące się, tam się nie odnajdują. I albo jest z nimi problem od początku, albo je rodzic zabiera po 4 latach bo w starszych klasach panie nie potrafią z nim pracować.
Naprawdę przy całej mojej sympatii do ludzi pracujących w tej szkole (bo są pełni dobrych chęci) - muszą się jeszcze dużo nauczyć, żeby to funkcjonowało jak trzeba. A pierwszą rzeczą jaką bym proponowała, to zmiana postawy i myślenia. Gdy coś jest nie tak, może by zamiast zwalać winę na dziecko i rodzica, warto by rozważyć, czy oby moja-nasza oferta jest odpowiednia dla tego dziecka i w związku z tym, albo takich dzieci nie przyjmujemy, albo staramy się coś zmienić w naszym postępowaniu-nauczaniu tych dzieci.
My przeżyliśmy horror. I dochodziliśmy do siebie dobre parę miesięcy. Przenieśliśmy Jędrka do Ośrodka KTA i na początku też nie było łatwo. Bo Jędrek wyuczył się już pewnych zachowań, reagowania agresją itd. Na szczęście tu nikt nas nie wzywał na rozmowy typu: "Wasze dziecko jest agresywne, zróbcie coś z tym". Oni mieli plan, wizję, co z tym robić. I udało się. Po paru miesiącach Jędrek bardzo się wyciszył, uspokoił. W tej chwili zachowania trudne się zdarzają (a nie są nagminne kilka razy dziennie, jak było rok temu). Zachowań agresywnych praktycznie już nie ma albo sporadycznie. To już inne dziecko. Nauczyliśmy się z nim postępować? Stworzyliśmy mu takie warunki, by mógł żyć w miarę bezstresowo a nie w ciągłej frustracji? Nie wiem, zobaczymy, co będzie dalej. W tej chwili jestem zadowolona. Uważam, że przeniesienie Jędrka do Ośrodka było naprawdę dobrą decyzją.
A doświadczenie ze szkołą na Poleską? Było arcytrudne, aczkolwiek może też potrzebne, byśmy zrozumieli jak funkcjonuje nasze dziecko, czego mu trzeba i przestali próbować dopasowywać go na siłę do normy. Dla nas to była ciężka lekcja, z której wyciągnęliśmy wnioski. Niemniej może fajniej by było, jakbyśmy nie musieli przeżywać czegoś takiego na własnej skórze, a specjaliści, terapeuci, fachowcy w szkołach i poradniach byliby bardziej świadomi, gdzie dane dziecko może się odnaleźć. Zwalam winę na innych? Ale czemu to ja matka mam wiedzieć, gdzie jest miejsce mojego dziecka podczas gdy specjaliści nie wiedzą.
czwartek, 2 maja 2013
Majówka
Długi majowy weekend spędzam sama z Jędrkiem w domu. Starsi chłopcy pojechali do rodziny i zostaliśmy sami. Nie taka to prosta sprawa zorganizować Jędrkowi czas. Szkoły nie ma, zajęć nie ma. Na razie idzie nam jednak dobrze. Jędrek pięknie śpi. Już dwie noce przespał niemal do 7.oo bez nocnego budzenia się. Już dawno czegoś takiego nie było. Jędrek jest pogodny i niekłopotliwy. Oczywiście rwie papierki (a nawet wczoraj oderwał mi okładkę od podręcznika), ale cóż, czymś zająć się musi.
Wczorajszy dzień spędziliśmy głównie w domu. Dziś na odwrót. Najpierw byliśmy na długim spacerze w parku i w naszym białostockim zoo. Spotkaliśmy się tam z koleżanką i małą 7 letnią Zosią, która to Jędrka już dobrych parę miesięcy nie widziała i na widok Jędrka wykrzyknęła: "Jędlek, aleś Ty wylósł". Jędrek nie był zbyt towarzyski, raczej wycofany. Ale był grzeczny i jak na Jędrka w miarę sterowalny.
A potem pojechaliśmy na basen. No i tu był problem. Bo woda dziś była jakoś wyjątkowo zimna a Jędrek ani się zamierzał ruszać w dużym basenie. Jak utknął na jednym końcu, tak zadowolony tam tkwił. Ja se trochę popływałam, potem go pozaczepiałam i jednak udało mi się go ciut rozruszać (no pływaniem to raczej trudno byłoby to nazwać). I tak było fajnie. Potem Jędrek trenował jakieś dziwne figury podwodne na brodziku. I najważniejsze, że mu się podobało.
I całkiem fajnie nam się dziś jeździło autobusem. Jędrek w autobusach jest raczej niekłopotliwy, grzeczny. Na przystankach trochę sobie skacze i cuduje, ale niegroźnie. Najwyżej se ludzie popatrzą. Na szczęście nigdy nas nie spotkały jakieś niemiłe uwagi.
Wczorajszy dzień spędziliśmy głównie w domu. Dziś na odwrót. Najpierw byliśmy na długim spacerze w parku i w naszym białostockim zoo. Spotkaliśmy się tam z koleżanką i małą 7 letnią Zosią, która to Jędrka już dobrych parę miesięcy nie widziała i na widok Jędrka wykrzyknęła: "Jędlek, aleś Ty wylósł". Jędrek nie był zbyt towarzyski, raczej wycofany. Ale był grzeczny i jak na Jędrka w miarę sterowalny.
A potem pojechaliśmy na basen. No i tu był problem. Bo woda dziś była jakoś wyjątkowo zimna a Jędrek ani się zamierzał ruszać w dużym basenie. Jak utknął na jednym końcu, tak zadowolony tam tkwił. Ja se trochę popływałam, potem go pozaczepiałam i jednak udało mi się go ciut rozruszać (no pływaniem to raczej trudno byłoby to nazwać). I tak było fajnie. Potem Jędrek trenował jakieś dziwne figury podwodne na brodziku. I najważniejsze, że mu się podobało.
I całkiem fajnie nam się dziś jeździło autobusem. Jędrek w autobusach jest raczej niekłopotliwy, grzeczny. Na przystankach trochę sobie skacze i cuduje, ale niegroźnie. Najwyżej se ludzie popatrzą. Na szczęście nigdy nas nie spotkały jakieś niemiłe uwagi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Kilka słów wyjaśnienia
Kochani Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i próby pomocy - rady itd. Wiem, że KAŻDY piszący pomyślał o nas ciepło i chciał, jak najlepi...
-
Gdy Jędrek był mały, byliśmy na pokazie zorganizowanym przez KTA - francuskiego filmu dokumentalnego "Mam na imię Sabine" nakręc...
-
Cytat: mama_blanki w Dzisiaj o 12:56:29 nie wiem, skąd takie niedowierzanie w niektórych wypowiedziach, [...] tylko trzeba z dzieckiem s...
-
Kiedy chłopcy byli młodsi, może było to nawet przed diagnozą, czytałam im często książeczkę - wierszyk Julian Tuwima o Dżońciu. Śmieliśmy s...