poniedziałek, 28 grudnia 2009

Wolny poniedziałek


Trudno mi opisać dzisiejszy dzień.
Jakby nie stanowił całości a zespół różnych wrażeń –
wydarzeń. Zanotuję, co mi zostało w pamięci.



- Jędrek przyglądał się znowu
choince. Usiadł sobie i na nią patrzył.



- Ciągnął mnie i Piotrka do zabawy.
Szczególnie lubi jak go Piotrek kręci w worku. Muszę przyznać, że Piotrek jest w
tym mistrzem (ja niby kręcę tak samo, ale nie tak atrakcyjnie jak
brat).



- Na basenie było tradycyjnie fajnie.



- Jędrek wyciąga coraz
różnorodniejsze zabawki z szuflady i szafek. Czasem przychodzi do
mnie po pomoc.



- Dał się namówić, co by poklikać
ze mną na komputerze (ubrać choinkę naciskając na różne paczki). Widzę, że go komputer ciekawi, ale
wciąż podchodzi do tego z pewną nieśmiałością. Najbardziej
lubi wysiadywać przed Andrzeja komputerem, najchętniej wypraszając
Andrzeja z pokoju.



- Po świątecznych perypetiach
żołądkowych trzymam Jędrka drugi dzień na diecie (mocno
ograniczam sztuczności i słodycze). I jest efekt – w nocy nawet
nie zakasłał, co w świetle wcześniejszych nocnych wydarzeń jest
dla mnie potwierdzeniem, że musimy uważać na jego refluks. Jestem
jak najbardziej za dietą, ale niekoniecznie bezmleczną,
bezglutenową, lecz taką z mocnym ograniczeniem sztuczności i
słodyczy. Bardzo to trudne bo Jędrek uwielbia słodkości. Próbował
nawet się awanturować o cukierki, ale byłam nieugięta i w sumie
dość szybko zaakceptował siłę moich argumentów (poważnie, mam
wrażenie, że łatwiej mu zaakceptować coś, gdy podaję sensowne
argumenty, czyli musi mnie słuchać i rozumieć, co mówię; choć
oczywiście sceptycy powiedzą, że chodzi tylko o ton mojego głosu,
ale ja swoje wiem). Teraz to kwestia mojej konsekwencji i
nieugiętości i to jest bardzo trudne.



- Musimy dalej ćwiczyć plucie. Nie
jest jeszcze idealne;) Część wody połyka.



- Całkiem ładnie pracowało nam się
dziś w domu. Co prawda Jędruś zdziebko się złościł (nie chciał
pracować), ale dość łatwo udawało mi się go przekonać, by
jednak kontynuować. I tak, zrobiliśmy następujące zadania
(opisuję szczegółowo nie dlatego, żeby to tak ciekawe było,
tylko dla mej własnej pamięci):



* Książeczkę Cieszyńskiej z
sylabami i wyrazami z S i Z. Miałam wrażenie, że ciut go to
nudziło i najbardziej podobało mu się, gdy przeszliśmy do
najtrudniejszej części, czyli powtarzania całych zdań. Ech, ma
chłopak ambicję:) Tyle, że możliwości jeszcze nie te. Zdania
powtórzy, ale gdy mu dzielę na wyrazy albo i sylaby. Ale chęć
najwyraźniej jest.



* Podawanie kolorowych kółeczek.
Normalnie to by mnie Jędrek chyba zjadł, jakbym mu zaproponowało
po raz 238 zadanie typu: daj czerwony, ale udałam, że nie o to mi
chodzi. Chciałam, żeby powtarzał: nie-bie-s-kie, zie-lo-ne,
fio-le-to-we i potem podawał. W tej postaci to przeszło. Tzn. też
próbował kręcić z tym podawaniem, ale gdy skupiałam się głównie
na mówieniu, przełamał się, podawał w miarę dobrze. Aczkolwiek
lekka pomoc w postaci szturchnięcia w plecy (w celu zainicjowania
ruchu, musiała być).



* Układanka kwiatek, którą
ćwiczyliśmy przed świętami. Wystartował do niej pewnie i
sprawnie. I sam wszystko elegancko ułożył, oprócz jednego
kawałka, który nie chciał mu wejść i tu się zaciął. Musiałam
więc pokazać jeden element i poszło. A mnie się podobała
lekkość, z jaką wkładał te elementy (porównując do tego, co
było wcześniej). Wygląda na to, że na razie musi mieć wyuczoną
daną układankę. Nową układankę – samolot robił tak, że
praktycznie każdy element mu musiałam pokazywać gdzie. Ale nic to,
mnie chodzi tu głównie o ćwiczenie pewnej sprawności manualnej,
której mu brak.



* Zadania z kartonikami - obrazkami z
memo. Najpierw nazywaliśmy: kot, miś, lody, namiot, bałwan, klaun.
W zasadzie Jędrek powtarzał po mnie, ale częściowo starłam się
by nazwał to tylko z pomocą podpowiedzi mimicznej i przy niektórych
(kot, miś) prawie sam nazwał i był z siebie bardzo zadowolony
(zapewne dlatego, że widział mój zachwyt, gdy na moje pytanie: Kto
to? odpowiedział KO (czyli prawie kot:) Potem podawał mi kartoniki,
czego nie znosi ( no bo ileż można;), ale tym razem wzięłam go na
sposób. Robiłam gesty mimiczne, a on miał odgadnąć co pokazuję,
powiedzieć i podać. I w tej formie nawet mu się podobało.
Następnie miał najłatwiejsze pod słońcem zadanie: dołożyć do
siebie taki sam obrazek: bałwan do bałwana itd. I oczywiście tą
część robił jak potłuczony. Kiedyś bym się wściekała, teraz
się śmieję. Praktycznie żadnego obrazka nie położył od razu
dobrze, jakby odpowiedź prawidłowa była najgorszym wyjściem. Ale
znowu wzięłam go na sposób. Zagraliśmy sobie w memo (wygrałam 4
do 2!) Jędrek się trochę buntował, więc zrobiliśmy przerwę (w
czasie której zagrałam z Piotrkiem i w jednej partyjce rozgromił
mnie 5 do 1; porażka totalna;), po czym znowu zagrałam z Jędrkiem
i tym razem zremisowaliśmy (przy czym ja miałam fuksa, a on 2 razy
autentycznie pamiętał). A na koniec znowu mu zaserwowałam zadanie
na dokładanie taki sam do takiego samego, obiecując mu nawet krówkę
po zadaniu. Pierwszy obrazek znowu dołożył byle jak, ale jak mu
położyłam dobrze i jeszcze raz spokojnie wytłumaczyłam, że ma
nic nie kombinować, tylko zrobić takie banalne zadanie bałwan do
bałwana itd., to w mig zrobił jak trzeba. I teraz pytanie, czy on
wcześniej nie mógł zrozumieć o co mi chodzi (przekombinowywał,
nie rozumiejąc, że ja chcę taką łatwiznę), czy też rozumiał
od początku, tylko się buntował? Trudno zgadnąć.



W każdym bądź razie 3 prezenty od
Mikołaja częściowo wykorzystałam:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kilka słów wyjaśnienia

 Kochani Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i próby pomocy - rady itd.  Wiem, że KAŻDY piszący pomyślał o nas ciepło i chciał, jak najlepi...