poniedziałek, 14 lutego 2011

Połiken d'Ovo

Dzisiejszy dzień nie przyniósł jakiś ekscytujących wrażeń, aczkolwiek trudno odmówić mu bezbarwności. Humor Jędrka układał się w strefie stanów średnich i wynosił: w przedszkolu - lekko zbuntowany; na basenie - radosny; na art-terapii - akceptujący rzeczywistość po otrzymaniu cukierka, którego z całą swą determinacją się domagał.
Z racji tego, że Jędrkowy tata dalej zmaga się z pozostałościami grypy, to uczestniczył na basenie tylko biernie, z brzegu przyglądając się temu co ten mały smyk wyprawia. A trochę się działo. Okazało się, że niska temperatura odstraszyła dziś sporo amatorów sportów wodnych (a raczej ich rodziców) i Jędrek był jedynym dzieckiem na dużym basenie. Wskoczył raźno do wody, przepłynął ponad pół długości basenu po czym uwiesił się koralików oddzielających nasz zarezerwowany tor i nijak go było perswazją słowną stamtąd ściągnąć. Nie pozostawił więc wyboru i nasza basenowa terapeutka, pani Halina, przyszła z brodzika, gdzie pluskało się z mamą drugie dziecko i zaczęła prowokować Jędrka do pływania. Oj, skutecznie go sprowokowała. Wpierw Jędrek próbował ze dwa razy pouciekać jej w poprzek basenu przepływając na kolejne tory pod koralikami a potem z radością na twarzy uciekał dość szybko z jednego końca w drugi. Kiedy dopływał do drabinki i myślałem, że schematycznie wyjdzie i pobiegnie na brodzik, to on skręcił w moją stronę i próbował mnie wepchać do wody bym się też z nimi bawił. To, że tata był w ubraniu widać nie sprawiało mu większego problemu. W zamian zaproponowaliśmy mu, że może poskacze z brzegu do basenu. Czasem to wprawdzie robił już wcześniej, ale zawsze zdecydowanie trzeba było go pchnąć by skoczył, a dziś wystarczyło go już tylko dotknąć a na skok (oczywiście na nogi) sam się praktycznie decydował. Poszliśmy więc za ciosem i Pani Halina zaproponowała, że może Jędrek chce także poskakać ze słupka. No czemu nie, pomyślał pewnie Jędrek. I choć trochę strach go obleciał gdy już stał na górze, to przy lekkiej pomocy taty dał susa do wody i tak mu się to podobało, że wypłynąwszy znowu wychodził na brzeg i chciał byśmy weszli na słupek ponownie, co przećwiczyliśmy jeszcze parokrotnie. Fajne było to, że Jędrek dawał się wciągnąć w nowe rzeczy, a jest zazwyczaj bardzo zachowawczy w wielu kwestiach.
Art-terapia rozpoczęła się od złości Jędrka jeszcze przed wejściem na salę. Na szczęście Pani Agnieszka wyczarowała skądś cukierka i bunt został zażegnany. Potem syn był już grzeczny, siadał ładnie po turecku i nawet w miarę wykazywał zainteresowanie tym co się dzieje na zajęciach. Kiedy dostał marakasa to nawet w miarę ładnie wystukiwał nim rytm (przypuszczam, że gdyby jednak dostał ze 3-4 marakasy to pewnie biegałby z nimi po sali). A przy zabawie masą solną, gdy w rozwałkowanym placku trzeba było ołówkiem porobić dziurki, Jędrek robił to z niespotykanym wręcz zaangażowaniem i skupieniem, a potem przyglądał się z zaciekawieniem każdej wykonanej przez siebie dziurce.
Trochę nieprzypadkowo pisze tu o takich drobiazgach. W pełnym schematów i rytuałów życiu autika każdy taki nowy drobiazg cieszy.

1 komentarz:

  1. mandrynka (ania)15 lutego 2011 13:07

    Zdrówka tacie życzę ;) Pewnie ma pan rację, każda drobnostka cieszy, szczególnie gdy postępy widać u takich dzieci jak Jędrek :) Powodzenia!!!

    OdpowiedzUsuń

Kilka słów wyjaśnienia

 Kochani Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i próby pomocy - rady itd.  Wiem, że KAŻDY piszący pomyślał o nas ciepło i chciał, jak najlepi...