To, co było fantastyczne w tych wszystkich przygotowaniach, to kompletny brak spięcia-nadęcia. Ksiądz Paweł podchodzi do rzeczy bardzo rozsądnie i na luzie. Minimum takich komunijnych dodatków, które mnie osobiście działają raczej na nerwy. Pozostała kwintesencja tego, co w takiej uroczystości jest ważne. Nie ceremoniał, liczne próby, dzieci ustawione od linijki, zestresowane katechetki itd. Co nie znaczy, że nie było uroczyście i wzruszająco. Było. Dzieciaki przepiękne, w albach, jakie kto miał-chciał. Kaplica, jak zawsze przytulna i trochę bardziej odświętna (dzięki Siostrom Misjonarkom). Goście odświętni i każdy zapatrzony w swojego małego wyjątkowego komunistę. I każdy rozumiejący, że każde zachowanie naszych dzieciaków jest tu normą. Więc to, że Jędrek na początku mszy głośno chrząkał, a potem się wiercił i autystycznie bawił sznurkiem od alby (to się nazywa autostymulacja;), to, że inne dziecko głośno sobie raz czy dwa krzyknęło, inne zawisło na ławce, co na zwyczajnej uroczystości byłoby nie do pojęcia, tu wyglądało całkiem zwyczajnie i nikogo z gości, mam nadzieję, nie oburzało, a rodziców nie stresowało. Było fajnie. Jędrek całą msze wysiedział z nami w ławce, gdzie się nie wyrywał, nie denerwował. W kluczowym momencie podszedł (prawie dobrowolnie;) z nami pod ołtarz, aby przyjąć hostię. Uprzedziliśmy księdza, że prosimy o mały kawałek. Pierwszy wziął do buzi, ale chciał się go pozbyć, więc ja przyjęłam za niego (smakowała mi ta hostia wyjątkowo:). Ale druga próba (na spokojnie) się powiodła. Wziął i połknął. Ależ byłam szczęśliwa:)
Na przyjęciu komunijnym też było super. Jędrula grzecznie siedział przy stole i wsuwał za dwóch. Bardzo długo grzecznie z nami ucztował. Potem troszkę pobrykał po podwórku, poskubał listki i koniec.
Impreza w pełni udana. Było cudnie - rodzina - goście na medal. W kościele Jędruś miał też swoich dwóch gości nie z rodziny, jego dawną opiekunkę panią Halinkę i jego aktualnego terapeutę, pana Łukasza. Nie wiem jak dla Jędrka, ale dla mnie to było bardzo miłe. A Jędrek - nic mi nie powiedział, ale myślę, że czuł, że to szczególny dzień, szczególny dla niego. Dla mnie - dużo bardziej wzruszający, niż bym się po sobie spodziewała. Nawet po powrocie zawiesiłam na ścianie jego pamiątkę z komunii, nasz jedyny święty obrazek w domu.
A na koniec dwa zdjęcia z telefonu. Mam nadzieję, że później będziemy mieli jeszcze kilka innych ładnych.
Cieszę się, że wszystko się udało. Już od jakiegoś czasu czytam tego bloga i trzymam kciuki za Jędrka i jego deszczową mamę. Przy okazji polecam mój blog, może okazać się pomocny:
OdpowiedzUsuńhttp://willasmiesznotkaa.blogspot.com/
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne posty :)
Świetnie, że się tak ładnie udało:) Wspaniale, że mieliście takiego sensownego księdza i że "da się" bez przytupu i zadęcia:) Bardzo mnie to pociesza!!
OdpowiedzUsuńOj było ślicznie, cudnie. Aż się popłakałam ze wzruszenia. Wujkowi też łezka w oku się zakręciła. A i dziecim uroczystość wyjatkowo się podobała.
OdpowiedzUsuńZdjęcia są super, zwłaszcza to drugie ciekawie wyretuszowane;))))))))
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wszystko tak fajnie przebiegło;)
Bardzo ładnego masz synka!!!
OdpowiedzUsuńAno nie wiedziałam, czy pan by sobie życzył, więc go topornie pozbawiłam głowy:)
OdpowiedzUsuń