czwartek, 23 grudnia 2010

Horse Boy - opowieść ojca

Jakiś czas temu ukazała się książka o tym właśnie tytule napisana przez
niejakiego Ruperta Isaacson'a znana pod polskim tytułem: "Opowieść
ojca". Jest to opowieść o wyprawie rodziców z ich autystycznym dzieckiem
do Mongolii, konno przez step i tajgę, w poszukiwaniu cudu uzdrowienia.
Właśnie ją czytam w wolnych chwilach, czyli np. czekając na Jędrka,
kiedy wożę go na zajęcia w Białymstoku lub też na turnusie w Czarnym Lesie. Ostatnio nie było nawet za bardzo kiedy. Wyjazd
ten zdominowało bieganie z szufelką i zmiotką za synem i sprzątanie po
nim wszechobecnych okruchów pożywienia, po biszkoptach, chlebie
tostowym, płatkach etc. Cóż, jest to cena jaką płaci się za
usamodzielnianie syna, bo w sumie, jak większość rodziców przyzwyczajamy
się, że pewne rzeczy robimy za dziecko, karmimy je, sprzątamy porozwalane zabawki albo mu ustawicznie pomagamy w
tym i owym. Niekiedy jednak męskie lenistwo i zmysł praktyczny bierze górę
i mówi się: "Synu, chodź no, założę Ci wczorajszą przybrudzoną już koszulkę
żebyś nie wysmarował mi obiadem tej czystej nałożonej rano i wcinaj jedzenie sam (najlepiej
łyżką, ale nie będę się czepiał jeśli czasem pomożesz sobie ręką, albo
też wypijesz resztę pomidorówki przystawiając talerzyk wprost do ust).
Radź sobie". Było nieźle, a to co się porozwalało ojciec cierpliwie
posprzątał po młodym. Większy jednak sukces pedagogiczny był związany z
nakładaniem czapki. Zawsze, prawie że z automatu, ubierając Jędrka
wkładałem mu zimową czapkę bo wydawało mi się ze sobie z tym sam nie
poradzi. Poprzedniej zimy jeszcze tak było, ale dzieci rosną i nawet
autiki stają się coraz bardziej sprawne. Ostatnio więc młody chwycił
czapkę w obie dłonie, nasunął na głowę tak mniej więcej do ust, że tylko
mu podbródek spod czapki wystawał, po czym skorygował głębokość "zaczapkowania" na
prawidłową. To taka całkiem niemała dygresja do tego, że dzieci się
zmieniają i tylko trzeba dać im szansę by mogły to pokazać.

A wracając do tytułu tej notatki i jej meritum to chciałem opowiedzieć Wam, że syn
nasz zaprzyjaźnił się z końmi. Ba, jak na niego to rzekłbym nawet,
spoufalił się. W poniedziałek, gdy pod wieczór mróz dawał się już we
znaki a my wybraliśmy się na koniki, okazało się, że najcieplejszym
miejscem w ujeżdżalni są boksy ze stojącymi w nich zwierzakami. No i Jędrek, któremu poczekanie
spokojnie paru minut na cokolwiek to prawie cała wieczność, zaczął po swojemu się kręcić i
podskakiwać (być może też w jakiś sposób próbując się rozgrzać), po
czym niespodziewanie podszedł do przygotowywanego właśnie do jazdy konia
i rozczulająco objął jego pysk swymi dłońmi przyciskając swe policzki
do jego chrap. Potem pogłaskał go jeszcze po szyi, co jeszcze parę
miesięcy temu robił tylko wtedy, gdy trochę na siłę zbliżyło się jego
rękę do konia, a następnie próbował sam dosiąść swego rumaka
chwytając się derki i za nią ciągnąc. Myślałem, że ta nowa przyjaźń z
końmi to może jednorazowy incydent, ale następnego dnia, w południe, gdy
do tej samej stadniny przyjechaliśmy na zorganizowany w tym dniu kulig,
to Jędrek jak tylko wysiadł z samochodu od razu ruszył w kierunku
ujeżdżalni nie zwracając całkiem uwagi na resztę osób. A po paru
minutach kiedy wczepiano do zaprzęgu konie też do nich podszedł i
pogłaskał je po szyi i przednich nogach. Cały kulig był miły i
sympatyczny i choć mróz dawał się nam ostro we znaki to dzieci były
dzielne i dopiero pod sam koniec, już przy powrocie rozpoczęły się
nieliczne, małe protesty i bunty. Kolejny etap w ujarzmianiu koni
dokonał się w czwartek przy ponownej wizycie w stadninie. Na koniec
przejażdżki nasz "horse boy" odważył się dać swemu konikowi w ramach
podziękowania ćwiartkę jabłka z otwartej dłoni wprost do jego pyska. I
żeby to było jego ostatnie słowo. A skądże. W kolejny poniedziałek, przy
ponownym spotkaniu z końmi (co wiem już z opowiadania żony) Jędrek miał
możliwość nie tylko jak zazwyczaj pojeżdżenia stepem, ale też lekkim
kłusem i bardzo mu się to podobało. Nie wiem do końca jak do tego
przekonał swego konika bo cichutkie: "Wio!" które czasem ćwiczymy,
raczej na koniach nie robi wrażenia. Myślę więc, że to już szybciej dzięki
temu, że Jędrek jak jest zadowolony to trochę bodzie konia piętami w podbrzusze, co odpowiada wciskaniu pedału gazu w samochodzie.
A czy zrobił to świadomie, czy bardziej by się rozgrzać z powodu ujemnych temperatur tego już nie wiem. Jak to mawiają Rosjanie: поживем - увидим.

A na koniec notatki parę fotek z kuligu:







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kilka słów wyjaśnienia

 Kochani Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i próby pomocy - rady itd.  Wiem, że KAŻDY piszący pomyślał o nas ciepło i chciał, jak najlepi...