poniedziałek, 7 grudnia 2009

Z kronikarskiego obowiązku


Po kilku dniach odpoczynku - 6 godzin pracy z cudzymi skarbami, a
potem 2 zajęcia z Jędrkiem + cienko przespana noc (z dwóch
powodów) i brak pokarmu (z powodu jednego, że nie lubię jeść
śniadania, a potem to najnormalniej w świecie nie mam kiedy i
czego) i jestem padnięta. Głowa uwiera. Ale obowiązek kronikarza
każe odnotować dzisiejszy dzień i robię to z przyjemnością.
Niepozytywne było to, że Jędruś się znowu z lekka pochorował
(niegroźnie, ale jednak), więc do przedszkola nie poszedł.
Bałaganił więc w domu pod opieką taty i częściowo brata, który
to nawet posprzątał za niego zabawki i (uwaga! "żeby było
Jędrkowi milej
") powiedział tacie, że Jędrek mu w tym pomógł
(po czym, gdy mama zaczęła wypytywać o szczegóły, sypnął się,
że pomoc Jędrka polegała na siedzeniu w fotelu). Z powodu choroby
musieliśmy zrezygnować z basenu, zresztą była też
nieprzewidziana nagła zmiana w rozkładzie zajęć terapeutki (jak
to w życiu, ciągłe zmiany poukładanych zaplanowanych klocków).



Najpierw pojechaliśmy na zajęcia do Dać szansę z panią
psycholog. Po badaniu psychologicznym robionym w lipcu, umawialiśmy
się od jesieni na regularne w miarę zajęcia. Jedne mieliśmy pod
koniec września, drugie na początku listopada, potem mieliśmy mieć już regularnie co 2-3 tygodnie. No i dziś
mieliśmy pierwsze z serii (bo 2 tygodnie temu pani była chora). Za
2 tygodnie mamy kolejne i … KONIEC. Dać szansę postanowiło nie
przyjmować już dzieci z autyzmem (bo oni się w tym w sumie nie
specjalizują, nie mają podpisanego kontraktu itp. itd.). Owszem
przyjmą nas za pół roku na kolejne badanie psychologiczne, ale o
regularnych zajęciach (nawet 1 w miesiącu) nie ma już mowy. A
szkoda. Bo dziś było dobrze, fajnie, optymistycznie, do przodu.
Jędruś najpierw odrysował z moją pomocą pieska od formy, potem
go pokolorowaliśmy. Przy każdej też okazji powtarzał: łapa,
ogon, głowa, ucho, nos. Potem rysowaliśmy linie w torach mazakiem
ścieralnym i Jędrek całkowicie sam ścierał je gąbeczką, co mu
się nawet spodobało. Potem bawił się z panią w nalewanie
herbatki i kawy (z mlekiem) częstował nią lalę, mamę, tatę,
panią. Nie robił tego całkowicie samodzielnie, ale wyraźnie mu
się to podobało. Niby nic wielkiego, a jednak tak. Fajne były te
zajęcia. Jędrek niemalże nie grymasił (trochę miał dość w
pewnym momencie rysowania mazakiem i ścierania bo prób było
kilka), ale dał się szybko uspokoić i dokończył, co zaczął.
Oczywiście po jednych udanych zajęciach, trudno wyrokować, jak
byłoby dalej, ale mam wrażenie, że on się zaczął przełamywać w
tego typu zajęciach, przestał prawie protestować, zaczął
współpracować z lekka, a tu KONIEC. Jestem zawiedziona, ale
przyjmuję to z pokorą. Nie będę biła głową w ścianę, nie
będę się wściekać i złorzeczyć, ale ... wielka szkoda.



Potem pojechaliśmy na zajęcia do pani logopedy (z wczesnego
wspomagania). Jędruś ładnie współpracował, artykułował,
nawiązywał kontakt również zabawowy. Pani stwierdziła, że był
dziś w wyśmienitym humorze (słychać było zza drzwi, jak się
zaśmiewał w pewnym momencie), że był bardzo kontaktowy itp. Bardzo
się cieszymy z tych zajęć.



A w domu Jędruś też jest kontaktowy. Co nieraz podchodzi do mnie i
coś chce. I to niekoniecznie coś do jedzenia. A ja się bardzo
cieszę bo Jędrkowi nie przychodzi łatwo wyrażanie swoich potrzeb.
A tu proszę, a to mnie pociągnie na materac, by z nim się pobawić,
a to ciągnie mnie do koca - hamaka, by go pobujać (dawno tego nie
robiliśmy ale on nie zapomniał!), a to przyniósł mi
książeczkę i ja niemal oniemiałam z wrażenia myśląc, że on
chce bym mu poczytała (a on tymczasem chciał bym mu pomogła ją
oderwać; jest gruba bo w środku ma pozytywkę i Jędrka
najwyraźniej intrygowało, co tam jest; trochę był zawiedziony,
gdy powiedziałam, że tego nie można otworzyć, ale dał się
przekonać), a to przyniósł mi kuferek, żeby mu pomóc otworzyć.
Jak na Jędrka to naprawdę sporo interakcji, wychodzenia do drugiego
człowieka, nawet jeśli miał w tym interes (bardzo często Jędrek woli zrezygnowac z czegoś, jak nawiązać kontakt). Poza tym staje w naszym
worku - huśtawce i się huśta na stojąco (zawsze się huśtał na
siedząco) i się cieszy. A ja wraz z nim.



PS. A zapomniałam napisać, czemu to się nie wyspałam. Oczywiście
Jędrek zrobił sobie nocną przerwę w spaniu, ale byłam
szczęśliwa, bo był grzeczny i milutki i na dodatek ciągnął mnie
do siebie na materac. Tzn. że mnie lubi, nie? :)



Ale do nocnych przerw w zasadzie przywykłam. Za to do siedzenie do
późna na cudzych blogach, nie. Nie mogłam sobie jednakże odmówić
lektury bloga Capuccino. Pasjonujący. Capuccino to wspaniała mama
małego autika i przyszła wspaniała terapeutka. No i pisze tak, że
niepotrzebne są już wiersze.

2 komentarze:

  1. Pewnie, że Cię lubi, nawet bardzo - Jędrek rzecz jasna. Sorry, że się nie wyspałaś,a wiersze niech sobie są, bo ja je uwielbiam!I z tą wspaniałością to tak wiesz... bez przesady, ja bym to raczej normalnością nazwała, no może zachwianą emocjonalnością :0)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje święte prawo mówić - WSPANIAŁA. To moje zdanie i "nie zawaham się go użyć", jak mawiał Osioł. A że Ty w tym momencie nie wypinasz piersi do odznaczenia, to też twoje święte prawo:)
    A wiersze ... dobrze ,że są. Nie czytam nałogowo, tak jak i nie słucham muzyki nałogowo, ale czasem ... I to jest wydarzenie! Smak życia.

    OdpowiedzUsuń

Na skraju... niestety nie lasu

Strasznie dawno tu nie pisałam. Prawie już zapomniałam jak to robić.  Trudny to rok.  Od ubiegłego roku szkolnego Jędrek ma nową panią terap...