wtorek, 4 listopada 2014

Kiedyś tam - Jędrek czy pan Jędrzej?

W książce Hanny Barełkowskiej, o której pisałam niżej, przeczytałam o jej niezgodzie na publiczne traktowanie dorosłych osób niepełnosprawnych jak dzieci. Pani Hanna przytacza przykład medialnego "Przemka", zamiast "pana Przemysława" (to był chyba ten niepełnosprawny umysłowo mężczyzna, co zbierał złom i był sądzony za kradzież). Z całym szacunkiem do niego i jego dorosłości wolę nazywać go Przemkiem, niż panem Przemysławem. Tak, on jest dorosły, ale też dużo w nim dziecka i dostrzeganie w nim tego dziecka, ja odczytuję nie jako brak szacunku, ale sympatię. Małe dzieci niepełnosprawne przeważnie ludzie traktują z sympatią, czułością. Te dzieci wzbudzają potrzebę zaopiekowania się nimi. Ale z tych dzieci wyrastają dorośli niepełnosprawni, którzy częściej chyba przerażają, jak budzą sympatię (a przecież oni cały czas potrzebują opieki). Więc ja bym wolała, żeby ktoś w moim dorosłym synu dostrzegał dziecko i miał odruch opiekuńczy wobec tego dziecka w nim.

Czasem się zastanawiam, czy nie traktuję Jędrka zbyt dziecinnie, wciąż jak maluszka. Dużo we mnie ze zbyt opiekuńczej mamy, mało we mnie zdolności do usamodzielniania moich dzieci. Tyle, że prawda też jest taka, że Jędrek, mój już 10-latek funkcjonuje często gęsto jak 2-latek. I to nie tylko dlatego, że ja nie potrafię go usamodzielniać. Nie mam wpływu na to, że dziś zsikał się w łóżko (po raz pierwszy od kilku miesięcy, ale jednak). Muszę pogodzić się z tym, że będzie miał lat 30 i pewnie też mu się to zdarzy. Nie da się dopasować tych samych zasad dla pełno i niepełnosprawnych. Myślę też sobie, że to dziecko, które jest w ludziach niepełnosprawnych umysłowo (i tych już całkiem dorosłych czy starych) to ich największy skarb. Choć przyznam się, że wcale się nie cieszę z tego, że będę miała moje wieczne dziecko zawsze przy sobie, że nie doświadczę syndromu pustego gniazda (w owej książce jest to przykład dobrych stron posiadania dziecka niepełnosprawnego). Szczerze mówiąc mnie się w macierzyństwie zawsze wydawało to fajne, że w pewnym momencie rodzic może zostać w swoim gnieździe sam, uwolnić się od opieki nad dziećmi. No cóż,  jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. I tego nam wszystkim życzę.

1 komentarz:

  1. Ja mam 41 lat i zdecydowanie wole jak sie o mnie mowi " Kasia" niz " pani Katarzyna" .
    wiec to moim zdaniem szukanie dziury w calym.
    A co do dostrzegania ze dzieci dorastaja, mysle ze kazda mama ma z tym problem.

    OdpowiedzUsuń

Kilka słów wyjaśnienia

 Kochani Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i próby pomocy - rady itd.  Wiem, że KAŻDY piszący pomyślał o nas ciepło i chciał, jak najlepi...