środa, 15 sierpnia 2012

W Łukęcinie

Po raz szósty, czyli można by powiedzieć tradycyjnie, udaliśmy się nad morze do Łukęcina. Co roku się wahamy czy tam jechać, bo daleko, bo pogoda nie taka, i co roku tam w końcu lądujemy. W tym roku tylko na sześć dni i miałam wrażenie, że wiele okoliczności układało się tak, by nas zniechęcić do tych wyjazdów. Po pierwsze była fatalna pogoda, w zasadzie tylko jeden dzień bez deszczu. Po drugie i co najistotniejsze i najbardziej zniechęcające - Jędrek nas zaskoczył swoimi nowymi "fanaberiami". Mianowicie nie chciał chodzić nad morze. Pierwszego dnia poszedł chętnie, nawet dał się wciągnąć do morza i był zadowolony. Grzecznie też szedł z nami brzegiem morza na spacerze. Drugiego dnia zrobił awanturę, gdy skręciliśmy nad morze. Trzeciego niby poszedł chętnie i wbiegł sobie do morza, po czym się rozawanturował. Zaskoczył nas tym totalnie i trochę nam zajęło, zanim zrozumieliśmy, że on awanturuje się na bycie nad morzem, na plaży. Nie było to dla nas takie łatwe do zrozmienia bo zawsze to przecież lubił. Przez kolejne dwa dni robiliśmy takie drobne podchody, wyjścia na chwilę nad morze, ot żeby popatrzeć na nie z daleka i Jędrka za mocno nie stresować. I dopiero szóstego dnia już bez bez awantury poszedł z nami na plażę i było ok. Z tym, że zostawiliśmy mu wolną rękę, kompletnie go nie zachęcaliśmy nawet do wejścia do morza. Więc sobie biegał, brykał po plaży, podchodził do morza, gdy sam miał ochotę. Dobrze, że ta końcówka była udana.
Drugą fanaberią Jędrka, która nas zaskoczyła, była niechęć do zasypiania w namiocie. To mu się pojawiło trzeciej nocy. Poszedł spać po wielkiej awanturze. Następnego wieczoru spasowaliśmy i pozwoliliśmy mu chodzić do woli i chodził tak do północy, aż w końcu zasnął na rozkładanym turystycznym krzesełku. I to by było jeszcze do przełknięcia, gdyby nie to, że kolejnego wieczoru padał deszcz, a Jędrek upierał się przy swoich wędrówkach (patrz zdjęcia kilka notatek niżej).
Ale nie wszystko było złe. Przede wszystkim zażywaliśmy wszyscy AROMATERAPII. Tak, nie zmyśliłam tego. Jako, że mieszkaliśmy na campingu w lesie, jeździliśmy rowerami głównie drogami leśnymi, to jak wyczytaliśmy na tablicy informacyjnej, zażywaliśmy aromaterapii. Może Jędrkowi ona tak bardzo pasowała, że dlatego nie chciał się schronić ani do namiotu ani do samochodu, tylko krążył ze swoimi zabawkami wokół:)
Pojechaliśmy ze 3 razy do wesołego miasteczka i tu też Jędrek nam raz okazał swoją wolę i niezadowolenie, gdy chłopaki poszli na karuzelę typu extreme bez niego. Potem już tego błędu nie popełniliśmy. Chłopaki (często sam Piotrek z Jędrkiem) chodzili na atrakcje typu: tower, innego rodzaju extreme (do zobaczenia tu), na które Jędrek nie był za mały oraz na ławkę. Generalnie dość mocne doznania, dla mnie za mocne;). A Jędrkowi buziak się na nich śmiał aż miło. Najwyraźniej dostawał doznań sensorycznych, których mu było trzeba.
Wyraźnie też lubił chodzić po lokalach na obiady czy desery. Tym razem wsuwał grochówkę u naszego żołnierza aż miło. W ogóle każdy lokal był mile widziany. Nie nudził się też i nie protestował, gdy Piotrek grał na automatach. Jędrek upatrzył sobie konika i po swojemu się przy nim bawił.
Ja miałam swoje wątpliwości, czy jest sens jechać tak daleko dla lokali i wesołego miasteczka, jeśli tak mało udało nam się skorzystać z pobytu nad morzem, ale w sumie, mimo pewnych minusów, i tak jestem zadowolona, że tam byliśmy. Piotrek i Andrzej też. A Jędrek ? Chyba mimo wszystko też.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kilka słów wyjaśnienia

 Kochani Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i próby pomocy - rady itd.  Wiem, że KAŻDY piszący pomyślał o nas ciepło i chciał, jak najlepi...